Daniel Banaczek, reżyser innego cyklu dokumentalnego o wsi pokazywanego w Polsat Play „Rolnicy – Tak się żyje u nas na wsi”, zdradza, że najważniejsze było przekonanie uczestników, że nikt nie chce im zrobić krzywdy. – Nie robimy serialu, by się z nich naśmiewać. To nie ten program. Nie szukamy złych emocji.
Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (139) - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zawód rolnika jest jednym z najbardziej tradycyjnych w Polsce. Trzeba pracować przez 7 dni w tygodniu przez cały rok, wstawać o 4 rano i kłaść się o 23. Seria przedstawia trudy pracy na roli.
Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (22) - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zawód rolnika jest jednym z najbardziej tradycyjnych w Polsce. Trzeba pracować przez 7 dni w tygodniu przez cały rok, wstawać o 4 rano i kłaść się o 23. Seria przedstawia trudy pracy na roli.
Fast Money. Gdyby Stanisław Lem kilkadziesiąt lat temu opisał w swojej książce oborę w Ciemnoszyjach, z pewnością traktowalibyśmy ją wyłącznie w kategorii science fiction. Ładny, duży dom, zadbane podwórko, nowoczesna obora na 200 krów - tak wygląda gospodarstwo Reginy i Jana Zawadzkich ze wsi Ciemnoszyje w gminie Grajewo. Gospodarstwo rolników, którzy chcą normalnie funkcjonować, mieć trochę czasu dla siebie, a nie żyć rytmem wyznaczanym przez codzienne pory udoju. Tym bardziej, że - jak tłumaczą - przeszli wszystkie jego etapy. Gospodarstwo prowadzą bowiem od 1987 roku. - Znamy i dój ręczny, i dojarkami konwiowymi, i w hali udojowej - opowiada pani Regina. - I za każdym razem kiedy inwestowaliśmy, wprowadzaliśmy zmiany, widać było, że można odciążyć organizm, że jest łatwiej. Wspomina czas kiedy w 1997 roku wybudowali oborę wolnostanowiskową z halą udojową. Nie musieli się już schylać i robić przysiadów, by podłączyć krowy do udoju, bo mogli to robić na stojąco, myśleli wówczas, że nic lepszego nie da się już wymyślić. Jednak chociaż dojenie w hali udojowej nie było ciężką pracą, to z pewnością należało do uciążliwych, codziennych obowiązków. Kilkanaście lat później okazało się, że mogą wcale nie doić krów, bo wyręczą ich w tym by tego lepiej nie wymyśliłW lipcu 2004 roku Zawadzcy oddali do użytku nową oborę, w której za udój odpowiedzialne są dwa roboty. Wygląda to niesamowicie. Krowa sama podchodzi do robota, który ma ją wydoić. Jest przez niego identyfikowana i wpuszczana na stanowisko. W kolejce ustawia się już następna. Urządzenie najpierw myje wymię, a następnie wiązki laserowe osadzają kubki dojarki na strzykach. Rolnik otrzymuje szczegółowe informacje. Wie ile razy w ciągu dnia każda z krów była dojona. Komputer zapisuje również ilość i skład mleka uzyskiwanego od konkretnych krów. Udój nie jest jedyną czynnością, którą w oborze w Ciemnoszyjach wykonują roboty. Rolnicy zainwestowali także w robota do czyszczenia rusztu. Obora Zawadzkich jest pełna nowości, można powiedzieć naszpikowana bajerami. Temperatura w budynku jest regulowana automatycznie. W budynku nie ma tradycyjnych ścian - w ich miejsce zamontowano automatycznie sterowane rolety i żaluzje reagujące w zależności od warunków pogodowych. Obiekt jest do tego stopnia zmechanizowany i zautomatyzowany, że można sterować nim z dowolnego miejsca. Wszystko może obsłużyć tylko jedna osoba, a praca polega na zadaniu paszy objętościowej wozem paszowym i kontrolowaniu na monitorze komputera procesu udoju i karmienia nie ukrywają, że nowa obora z robotami udojowymi odmieniła ich życie. - Nie muszę zrywać się codziennie o piątej rano, by iść do udoju - mówi gospodarz. - Jest to szczególnie ważne wiosną, kiedy trzeba ruszać w pole. A w tym roku wszystkie prace są mocno opóźnione, trzeba więc się spieszyć, bo obrobić 200 hektarów nie jest łatwo, nawet jeśli się ma dwóch , kiedy nie musi rano doić krów, pan Jan może wcześniej wyjechać w pole. Oczywiście trzeba pójść do obory, by obejrzeć zwierzęta, ale nie zajmuje to aż tyle czasu. Podobnie jest w porze dojenia popołudniowego, czyli o godz. 17. Rolnik nie musi przerywać pracy i zjeżdżać z pola na udój. - To, o której przyjadę do domu nie jest już takie istotne - zauważa. - Mogę pójść do obory później, mogę też obejrzeć swoje stado bez wychodzenia z domu, bo mamy monitoring i widzimy wszystko co się dzieje w oborze. Widzimy jak pracują roboty, jak podłączają krowy do dojenia. Rolnicy twierdzą, że krowy szybko odnalazły się w nowej rzeczywistości. Nie było problemu z przyzwyczajeniem ich do robotów. Teraz jałówki (przed porodem) są wpuszczane do stada mlecznego. Dzięki temu poznają teren, uczą się poruszać po oborze, przyzwyczajają się do bramek. - Zasady są podobne jak w ruchu drogowym - żartuje rolnik. - Krowy w oborze, tak samo jak kierowcy, muszą dostosować się do obowiązujących przepisów. Muszą przekonać się, że jedną bramką mogą wejść, a drugą wyjść. A zwierzęta uczą się bardzo szybko. Nowa obora nie jest jeszcze wypełniona po brzegi - docelowo ma w niej być ok. 200 krów dojnych, a na razie jest 140. Gospodarze systematycznie dokupują jałówki - w maju przyjedzie kolejnych 20, a jesienią ma już być pełna obsada. W klubie pozytywnie zakręconychDla gospodarzy ze wsi Ciemnoszyje liczy się nie tylko praca i wszystko co z nią jest związane. Zwracają uwagę na estetykę obejścia, na to, by mieć miejsce do odpoczynku. Ich podwórko jest utwardzone polbrukiem, pod samym domem znajduje się zadbany trawnik i Kiedy człowiek rano budzi się i wychodzi na zewnątrz, a tam jest ładnie, czysto i estetycznie, wówczas zapomina o ciężkiej pracy - mówi Jan Zawadzki. - Widzi, że coś zrobił, że wszystko się układa. Dzisiaj jest inaczej niż kiedyś. Nowoczesne maszyny pozwalają na to, by zaoszczędzić trochę czasu i zająć się także wizualną stroną gospodarstwa. - To jest dla nas bardzo ważne, bo lubimy ład i porządek - mówi pan Jan. Rolnicy z Ciemnoszyj potrafią pracować, ale potrafią też odpoczywać. Spotykają się z innymi gospodarzami. Mają wielu znajomych i przyjaciół, którzy także mają gospodarstwa na bardzo wysokim poziomie. Utrzymują też kontakty z przedstawicielami firm, z którymi współpracują, np. zajmujących się dystrybucja nawozów, pasz itp. Zawadzki nie ma wątpliwości, że te wspólne spotkania dają im także wiele korzyści zawodowych. Podczas luźnych spotkań rolnicy opowiadają co kto zrobił w swoim gospodarstwie. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że dzięki takim spotkaniom rośnie popularność robotów udojowych wśród podlaskich producentów mleka. - Wszyscy widzą, że my nie patrzymy już nerwowo na zegarek - tłumaczy Jan Zawadzki. - Przyjeżdżamy o różnych godzinach podczas gdy pozostali muszą się wstrzelić w ściśle określoną porę między udojami. Przedtem i my musieliśmy wyjeżdżać wcześniej, by dopełnić swego obowiązku i o godz. 17 rozpocząć udój. Teraz w naszym gronie już trzy gospodarstwa są na etapie rozruchu robotów. Następne patrzą, obserwują. Bo, jak tłumaczy, wśród rolników jest konkurencja, ale jest ona jak najbardziej zdrowa. Kiedy jedni widzą, że inwestycje poczynione przez innych coś dają, przeprowadzają je w swoim gospodarstwie. Mentalność rolników się rolnicy nie mieli samochodów, trudno było się szybko przemieścić, dlatego spotykali się z innymi rolnikami ze wsi. - Teraz możemy sobie pozwolić, by pojechać dalej, nie tylko do znajomych z woj. podlaskiego - opowiada Jan Zawadzki. - Bo w gronie naszych znajomych są rolnicy z całej Polski. Poznaliśmy ich na różnych ogólnokrajowych konkursach. Nie wszyscy są, tak jak my, producentami mleka. Nasi znajomi prowadzą gospodarstwa nastawione na różne kierunki produkcji. Wspólna jest jedna rzecz, wszystkie gospodarstwa są na wysokim poziomie. Swoje grono nazwali klubem pozytywnie zakręconych. Spotkania klubu odbywają się dosyć często - dwa, trzy razy w roku. Pani Regina szykuje się właśnie do wyjazdu do zaprzyjaźnionych gospodarzy z woj. wielkopolskiego. Będą obecni przedstawiciele całej grupy. Takie spotkania zawsze napędzają do działania. Bo w innych klubowych gospodarstwach jest na co popatrzeć. - Po przyjeździe próbujemy coś robić u siebie - mówi Jan Zawadzki. - Czasem kiedy jest ciężko, kiedy człowiek ma chwile zwątpienia i chce powiedzieć dość, to po takim spotkaniu czuje przypływ energii, zapał, by jeszcze coś zrobić, coś poprawić w gospodarstwie. Chcieli gonić ZachódDziewięć lat temu, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej gospodarstwo Reginy i Jana Zawadzkich z Ciemnoszyj było już na wysokim poziomie. Gospodarze mieli niemało hektarów, bo największe przemiany w gospodarstwie zaszły jeszcze na długo przed akcesją z UE. W 1997 roku powstała pierwsza wolnostanowiskowa obora. - Myśmy nie czekali, kiedy wejdziemy do Unii, ale się na to przygotowywaliśmy - mówi pan Jan. Polepszenie bytu i warunków pracy w gospodarstwie zaczęło się w latach 90. Oczywiście wówczas podejmowanie decyzji odnośnie inwestowania także nie przychodziło łatwo. Przed integracją Zawadzcy nie mieli wątpliwości czy warto być w UE, nie musieli się zastanawiać jaką decyzję podjąć podczas referendum. Inwestując przez tyle lat w gospodarstwo, mieli na uwadze właśnie to, że idziemy do krajów, które są rozwinięte i na pewno będziemy napotykać jakieś bariery. - Na pewno wszystkie gospodarstwa, które rozwijały się, były za tym żeby wejść do unii - mówi rolnik. - Natomiast te mniejsze, które nie postawiły na rozwój, były przeciwne. Uważa on, że właściciele znacznej części tych gospodarstw, które nie chciały iść do Unii, nie byli wcześniej w gospodarstwach Europy Zachodniej. Nie widzieli jak one funkcjonują. - Myśmy tam jeździli - opowiada. - I widzieliśmy, że jesteśmy jeszcze daleko, daleko z że przed akcesją z UE wśród polskich rolników było wiele obaw, ale i nadziei. Polscy gospodarze bali się najbardziej tego, że Unia nas zaopatrzy we wszystko - w żywność, w mleko, że będziemy dla niej tyko rynkiem zbytu. Byliśmy przecież krajem najbardziej wysuniętym na Wschód. Więksi rolnicy liczyli na to, że będą inaczej traktowani, że będzie więcej pieniędzy na rolnictwo - także w polskim budżecie. Małe gospodarstwa obawiały się natomiast unijnych norm i wymogów. Wiadomo było, że polskie rolnictwo będzie musiało włączyć piąty bieg, by w krótkim czasie dorównać do unijnego poziomu. Zadanie niełatwe - ale znając polskich rolników, którzy byli przyzwyczajeni do tego, by pracować znacznie więcej niż unijni farmerzy - jak najbardziej możliwe do wykonania. - Gospodarstwa polskie i unijne różniły się nie tylko posiadanym sprzętem, były też inne dofinansowania - wspomina Jan Zawadzki. - U nas były wprawdzie tzw. preferencyjne kredyty dla rolników, to ciągle było jeszcze za mało. Byliśmy jednak bardzo zmotywowani, żeby dorównać do rolników europejskich. Już teraz widać, że polska wieś się mocno zmieniła. Nie tylko pod względem usprzętowienia, wyposażenia obór, ale i wyglądu, estetyki. Znalazły się na to pieniądze. Oczywiście najpierw rolnicy inwestowali w gospodarstwa, w obory, w ziemię. Ale dużo pieniędzy z unijnych programów zostało przeznaczonych na utwardzanie placów manewrowych, na poprawę estetyki. Dzięki temu polska wieś na brała unijne stanowiły zachętę do inwestowania. Były czymś zupełnie innym niż niskooprocentowane kredyty. Gospodarz wahał się czy wziąć kredyt, czy nie. W przypadku unijnych dotacji było inaczej. Wprawdzie w pierwszych latach rolnicy bali się korzystać z unijnych programów, nawet Agencja Restrukturyzacji Modernizacji Rolnictwa musiała namawiać rolników, by składali wnioski. W tej chwili unijnych pieniędzy brakuje, cały limit został wykorzystany. - Bo fakt, że inwestujemy 100 tysięcy zł, a 50 tysięcy zł zostaje nam zwrócone, musi robić wrażenie - zauważa Jan Zawadzki. Dlatego najpierw gospodarze źle to odczytywali. Nie wierzyli, że można coś dostać za darmo. Na pewno minusem jest to, że unijne pieniądze można wykorzystać na zakup maszyn, budowę obór, ale nie można za nie kupić ziemi czy jałówek do tych nowych obór, które zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. - To przecież stanowi podstawę, bo co z tego, że rolnik kupi duży ciągnik, jeżeli nie będzie miał ziemi - tłumaczy rolnik z Ciemnoszyj. - Obora także musi pracować na siebie, musi być zapełniona. Zawadzcy nie są typowym przykładem gospodarstwa, które rozwinęło się dzięki integracji z Unią Europejską, dzięki unijnym funduszom. Oni zaczęli inwestować na długo przed wejściem do Unii. Z jednej strony skorzystali, bo nie musieli obawiać się integracji. Z drugiej strony stracili, bo zostali odcięci od unijnych pieniędzy. - Mieliśmy za dużą produkcję mleka - tłumaczy gospodarz. Skorzystali tylko z funduszy na poprawę infrastruktury oraz na agroturystykę. W następnym rozdaniu było już lepiej. Gospodarstwa takiej wielkości jak ich zostały już dopuszczone do tzw. funduszy inwestycyjnych. - Myślę, że polski rolnik tym się różni od unijnego, że jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy, do dłuższych godzin pracy - tłumaczy Jan Zawadzki. - Jest też bardziej 70. i 80. wiele polskich gospodarzy nauczyły. Musieli oni myśleć jak obejść przydziały i kupić potrzebną maszynę. I ta zaradność została. Każdy zabiega o to, by wykorzystać jak najwięcej unijnych pieniędzy. Zachodni rolnicy myślą inaczej, za nich ktoś myśli - przyjeżdża doradca, mówi jak ma być. U nas doradztwo jest, ale rolnicy nie są jeszcze do niego przyzwyczajeni. Wolą o takich sprawach decydować sami. Największe gospodarstwa na PodlasiuZ danych Urzędu Statystycznego w Białymstoku wynika, że w woj. podlaskim w 2010 r. (bo wówczas był robiony ostatni spis rolny) mamy 106 gospodarstw o powierzchni większej niż 200 hektarów. Więcej, bo 187 gospodarstw mieści się w przedziale 100 - 200 ha. Natomiast wszystkich gospodarstw w woj. podlaskim było wówczas 104 tys. Widać, że ich liczba systematycznie się zmniejsza (w 2002 r., kiedy był robiony poprzedni spis rolny było ich 120 tys.). Zwiększa się natomiast powierzchnia tych gospodarstw, które pozostają. W ostatnich latach przybyło również maszyn i ciągników rolniczych. Z danych z ostatniego spisu rolnego wynika, że podlascy rolnicy posiadali wówczas 102,3 tys. ciągników (o 17,3 proc. więcej niż w 2002 r.).Czytaj e-wydanie »
Kogo poparła polska wieś, kogo rolnicy i dlaczego tak się stało? Politycy oceniają wynik wyborów. W „Polityce przy kawie” w TVP1 spotkali się dziś „euroweteran” Janusz Wojciechowski i „europrzegrany” Eugeniusz Kłopotek – jak przedstawiła ich prowadząca program Małgorzata Serafin. Przypomniała ona, że Janusz Piechociński zapowiadał zdobycie przez PSL 6 mandatów, tymczasem partia utrzymała stan posiadania i ma nadal 4 eurodeputowanych. Kłopotek ocenił, że „nie wszyscy stanęli na wysokości zadania” i partię czekają rozliczenia, choć partia wykonała plan minimum i nie ma podstaw do zmiany prezesa. Zdaniem Kłopotka rozczarowuje frekwencja w tych wyborach, a szczególnie frekwencja na wsi, w tym wśród rolników. Na Kujawach i Pomorzu średnia frekwencja w gminach wiejskich wyniosła od 11 do 19 procent. To gorzej niż w miastach. Kłopotek był natomiast mniej zdziwiony tym, że wieś głosuje na PiS, a nie na PSL. – To już od wielu lat – przyznał. PiS natomiast zwiększyło stan posiadania – zarówno w liczbie mandatów, jak i w procencie głosów. – To pokazuje pewien trend – ocenił Wojciechowski i przewidywał, że wygrana w wyborach samorządowych będzie również należała do PiS, a w parlamentarnych pozwoli mu przejąć władzę. Zdaniem Wojciechowskiego nie można lekceważyć głosów sygnalizujących możliwość sfałszowania wyborów. Dotyczy to też innych niż ostatnie wyborów: 2 mln głosów w wyborach do sejmików jest nieważnych, co musi zastanawiać. Obowiązkiem państwa jest kontrola, jest też istotą demokracji. Zastanawia też tempo liczenia głosów w ostatnich wyborach, zwłaszcza to, że najdłużej docierały do PKW dane z dużych miast. W wyborach samorządowych można spodziewać się zaciekłej walki o polską wieś. Tę walkę wygrywa PiS, PSL jest dla wsi partią trzeciego wyboru – mimo że PiS przegrało proces w trybie wyborczym dotyczący tego, kto wywalczył w UE więcej pieniędzy dla wsi – przypomniała prowadząca. Zdaniem Kłopotka wynik wyborów wynika z faktu, że polska wieś to nie tylko rolnicy. Dlatego dla wielu mieszkańców wsi PSL jest nawet partią trzeciego wyboru, po PiS i PO, natomiast dla rolników PSL jest drugą partią po PiS. – I to powinno zreflektować nas, PSL, czy my chcemy zrobić wszystkim dobrze – mówił Kłopotek. – Otóż ja nie ukrywam, ja się czuję rozczarowany postawą polskiego rolnika, największego – podkreślam, czy to się komuś podoba, czy nie - największego beneficjenta naszego wejścia do Unii Europejskiej. Zdaniem posła PSL rolnicy powinni odwdzięczać się za to, biorąc udział w wyborach. Tymczasem zaledwie co 10. rolnik poszedł do wyborów. – W dużym stopniu polski rolnik nas zawodzi – podkreślił Kłopotek. - Uwierzyliście we własną propagandę – odparł Wojciechowski. – Uwierzyliście, że rzeczywiście na polskiej wsi jest tak znakomicie, tak dobrze, że rolnicy powinni z radości, z wdzięczności dla PSL-u iść i gremialnie głosować. Europoseł dodał, że na wsi są ogromne problemy i trzeba je widzieć. – Polityka polega na tym, żeby widzieć problemy tych, którym się żyje najciężej, najtrudniej, żeby widzieć stracone szanse - mówił. Wojciechowski stwierdził, że ma dokument unijny, który podważa słuszność wyliczeń PiS dotyczących pieniędzy wynegocjowanych dla wsi. - Kłamaliście – odparł Kłopotek powołując się na wyrok sądu i dodał, że w kolejnym głosowaniu PSL wypadnie lepiej, bo to głosowanie na lokalne autorytety. - Mówimy prawdę. Rolnicy wiedzą, jak żyją – stwierdził w odpowiedzi Wojciechowski. Przypomniał, że ocena rolników w kontekście jego lokalnego wyniku – 130 tys. głosów oddanych tylko na niego w stosunku do 29 tys. głosów oddanych łącznie na PSL – potwierdza, że ludzie wiedzą, kto mówi prawdę i kto ich broni. - Dzisiaj wyraźnie widać, że my nie powinniśmy próbować robić półtoramilionowej rzeszy polskich rolników – i tych maluteńkich, i tych dużych – dobrze, bo nie damy rady – ocenił Kłopotek. - PSL przede wszystkim powinno się koncentrować na tych rolnikach, którzy prowadzą gospodarstwo rodzinne, że ono jest podstawowym źródłem utrzymania, i są oni w stanie „skubać Brukselkę”, jak kiedyś mawiał Waldemar Pawlak. Powinniśmy natomiast odejść od takiego traktowania nas jak związku zawodowego rolników, bo tracimy w innych grupach społecznych. Dyskutanci odnieśli się też do powrotu do Sejmu uboju rytualnego. Zdaniem Wojciechowskiego polscy rolnicy mogą zyskać na promowaniu ich mięsa jako pochodzącego z kraju wolnego od cierpień zwierząt w uboju rytualnym. Nie jest prawdą, że spadły ceny – jeśli tak się stało, to jest to tylko wynik działań „cwaniaków z koncernów handlowych”. Ceny mięsa wołowego są tak wysokie, że jego spożycie u nas wynosi zaledwie 1,5 kg rocznie na głowę. Tu są rezerwy. Kłopotek stwierdził, że tracimy ok. 1 mln rocznie na uboju, który jest dokonywany w innych krajach. Wojciechowski powtórzył, że na zakazie uboju polscy rolnicy mogą tylko zyskiwać – poparcie dla PiS w wyborach pokazuje, że rolnicy rozumieją ten problem.
W porównaniu z kolegami po fachu z innych części Polski, rolnicy z naszego regionu są dość młodzi - co czwarty jest przed czterdziestką. Co najczęściej się u nas uprawia? Jakie zwierzęta hoduje? Sprawdźcie dane dotyczące rolnictwa w problem - brak chętnych do przejmowania gospodarstw po rodzicach. Młodzi wyjeżdżają, szukają stabilnych posad. To jeden z wniosków ujętych w opracowaniu "Diagnoza sytuacji społeczno-gospodarczej rolnictwa, obszarów wiejskich i przetwórstwa województwa kujawsko-pomorskiego".Czytaj też: Gospodarze potrzebują pracowników. A oni gdzieś wyjechali i nie wracająPrzyjrzyjmy się osobom, które zostają na wykształcenia jest u nas niższy niż w innych częściach kraju. Najwięcej osób z wykształceniem wyższym, średnim i policealnym żyje w powiatach przyległych do większych miast (bydgoski, toruński, aleksandrowski, włocławski oraz powiat żniński). Najwięcej osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym, gimnazjalnym i podstawowym mieszka głównie we wschodniej części województwa (powiaty lipnowski, rypiński, brodnicki, golubsko-dobrzyński) oraz w części północno-wschodniej (sępoleński). Nieco lepiej od wykształcenia ogólnego przedstawia się przygotowanie zawodowe rolników. Niższy niż przeciętnie w Polsce jest odsetek osób kierujących gospodarstwami, którzy nie posiadają wykształcenia rolniczego lub przygotowania zawodowego, choć sytuacja ulega pogorszeniu. Jak wynika z danych, prawie 24% osób kierujących kujawsko-pomorskimi gospodarstwami rodzinnymi jest przed czterdziestką (dla porównania, w Polsce mowa o 20%). "Gospodarujący w wieku od 40 do 64 lat stanowili w województwie ponad 70% gospodarzy (Polska 68%). Osób w bardziej zaawansowanym wieku, czyli 65 lat i więcej, było wśród kierujących gospodarstwami w województwie niespełna 6% a w Polsce niemal 12%", czytamy w opracowaniu Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w również: Deszcz potrzebny od zaraz! Jest szansa w weekend. Tydzień na polach i w sadach [zdjęcia]Produkcja zwierzęca w regionie? Pozmieniało się. Zmniejszyło się pogłowie świń, zwiększyło bydła, przy równoczesnym ubytku krów mlecznych. Najwięcej świń jest w powiatach: żnińskim, golubsko-dobrzyńskim, świeckim, rypińskim, brodnickim oraz wąbrzeskim. Tych powiatów dotyczy również najwyższa obsada w województwie dysponuje dość dużym zasobem gruntów rolnych, wśród których przeważają grunty orne. Trwałych użytków zielonych i sadów jest najczęściej uprawia się u nas pszenicę. Duży jest też obszar uprawy kukurydzy, zarówno na ziarno jak i na zieloną masę. Następnymi w kolejności uprawami są:pszenżyto jęczmień rzepak żyto, mieszanki zbożowe buraki cukrowe ziemniaki Region wyróżniają duże powierzchnie zasiewów roślin przemysłowych (buraki, rzepak) oraz warzyw gruntowych (cebula, pomidory, marchew, brokuły). Dodajmy, że w minionych latach obszar uprawy buraków cukrowych i warzyw gruntowych szybko wzrastał, a rzepaku ulegał dużym wahaniom - głównie przez straty powodowane powstało z inicjatywy ministra rolnictwa przy wsparciu wojewody z udziałem około 50 liderów firm i instytucji rolniczych z regionu, pod redakcją Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Pomorska odcinek 59, premiera ofertyMateriały promocyjne partnera
rolnicy tak się żyje u nas na wsi obsada